niedziela, 31 lipca 2016

Zdemoralizowana przez maturę

Śpiew ptaków, słoneczne dni i kwitnące drzewa kasztanowe. Te trzy zjawiska mogą zwiastować tylko jedno... MATURA !!!!!!!! Tak ! Twoja nowa, najlepsza przyjaciółka! Wasza relacja będzie dość, krótka, ale intensywna i na pewno nie zapomnisz o niej do końca swoich dni.
Pomyślisz: "Ale jak się poznaliśmy?". Tak naprawdę zostaliście sobie pisani pewnego pięknego, wrześniowego poranka, gdy mama wybrała się z tobą do dziwnego budynku, pełnego wrzeszczących dzieci podobnych do ciebie. Już wtedy podejrzewałeś, że to skończy się źle. Niestety, twoja czujność została uśpiona na dobre jedenaście lat. Oczywiście z roku na rok coraz częściej imię twojej BFF (best friends forever) gościło na językach nauczycieli. Aż w końcu stało się normalnością, budzącą zarówno strach, jaki nieposkromioną euforię.

Matura w moich początkowych odczuciach była typem kompana, którego każdy chciałby mieć - wyluzowany, elokwentny człowiek renesansu, który pokaże ci życie od zupełnie innej strony, a co najważniejsze po dziewięciu miesiącach uwoli od szarej codzienności. (I ku twojemu zdziwieniu nie mam tu namyśli pojawienia się nowego członka rodziny.) I tak też było. Imprezy z językiem polskim i angielskim, randki z matematyką, długie rozmowy z geografią - czysta poezja ! Tylko to wszystko zaczęło stawać się męczące. Brak wolnego czasu, brak snu, ciągły stres. I co najgorsze zero motywacji ze strony nauczycieli, tylko ciągłe pretensje i wciskanie do głowy materiału, który i tak już się nie przyda, a tylko zabierze cenny czas. A Matura? Ona bawiła się w najlepsze patrząc na moje cierpienie.
Miesiące mijały, a ja zaczynałam stawać twarzą w twarz z rzeczywistością, uświadamiając sobie, że czeka mnie jeszcze tyle pracy i nie wiem czy zdążę wykonać ją do końca.

Wdech, wydech, wdech, wydech, sekunda za sekundą, sekunda za sekundą i mamy koniec kwietnia. Dziewięć miesięcy minęło błyskawicznie. Nadszedł czas na Sąd Ostateczny i wielkie rozstanie z przyjaciółką.
Pierwszy dzień był najgorszym w moim życiu, ponieważ nie wiedziałam co mnie czeka, a stres skumulowany od września nie działa na wszystkich jak silnik napędowy. Kolejne egzaminy nie były już tak straszne.Na szczęście wszystko da się przeżyć. Na szczęście !

Czego nauczyło mnie to doświadczenie?
Po pierwsze i najważniejsze: matura nie definiuje poziomu twojej inteligencji, ani wiedzy, którą posiadasz. Możesz być geniuszem matematycznym, a w dzień egzaminu zapomnieć wzoru na deltę albo zastosowania twierdzenia Pitagorasa.
Po drugie ten cały stres jest naprawdę niepotrzebny. Nauczyciele przedstawiają egzaminy maturalne, jako piekielne tortury, a tak naprawdę nie jest.
Po trzecie: lepiej rozpocząć powtórki z co najmniej pół rocznym wyprzedzeniem, niż tydzień przed.
Po czwarte: "matura to bzdura" jest jednym z lepszych stwierdzeń jakie powstały na ziemi.

Pomyślisz: "Pewnie tak pisze, bo zawaliła swój egzamin" i tu muszę cię zaskoczyć, bo wcale tak nie jest, a ja jestem usatysfakcjonowana i wniebowzięta, bo rozpoczynam naukę na wymarzonym uniwersytecie.
W każdym razie, nie wiem kto wymyślił tak głupią formę sprawdzania ludzkiej wiedzy, która w dodatku decyduje o przyszłości człowieka. Dlatego, jeżeli tylko znajdziesz sposobność, aby definitywnie zakończyć relację między tobą a drogą koleżanką Maturą, zrób to bez chwili wahania ! I nigdy do niej nie wracają, bo jest toksyczna. Ja żegnam się z nią właśnie tym postem i już nigdy do niej nie wrócę.
Cudowne uczucie !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz